Rozdział VI
„Codzienna melancholia”
Cassandra
Gałęzi drzew kołysały się w rytm
wiejącego wiatru. Liście leżały pod gołymi drzewami. Szare chmury szybko sunęły
po niebie. Wszystko było smutne. W taką pogodę nie miałam najmniejszej ochoty
na nic. Po prostu siedziałam i zastanawiałam się nad sensem życia. W dłoniach
trzymałam kubek z ciepłą herbatą, którą od czasu do czasu powoli sączyłam.
Ktoś zapukał do drzwi, a ja
mruknęłam zaproszenie. W progu ujrzałam Kastiela
-Zbieraj
się –powiedział.
-Niby
gdzie? –Zapytałam zdziwiona.
Najpierw Ethan mnie wywiózł gdzieś w
weekend, a teraz ten w środku tygodnia?
-Idziemy
się przejść. Chłopaki mówią, że odkąd przyszłaś ze szkoły siedzisz tutaj.
-Wcale,
że nie. Zeszłam na dół zrobić sobie herbatę –odparłam, pokazując kubek.
-Bardzo
śmieszne. Daje ci dziesięć minut na zebranie się, inaczej sam cię ubiorę.
Chłopak
wyszedł, a ja zeszłam z parapetu.
Nie znam go długo, ale raczej jest do
tego zdolny… Tylko po chuja on się mną przejmuje? Ach…
Stanęłam przed szafą i wyciągnęłam z
niej szare rurki, czarną bokserkę i bordową bluzę na zamek. Szybko się
przebrałam, poprawiłam makijaż i rozczesałam włosy. Zanim wyszłam z pokoju
zabrałam telefon i zeszłam na dół. Buntownik siedział z moimi kuzynami na
kanapie. Za to ciocię było słychać w kuchni.
-Jestem
–powiedziałam.
-No
i git. Melisa odstawię ją przed dwunastą!
On jest z ciocią na ty?!
-Okej,
ale zero picia.
-Tak
jest! Pa.
Ubrałam
trampki, kurtkę i wyszliśmy. Czerwonowłosy od razu zapalił.
-Chcesz?
–Zapytał.
-W
sumie… -Mruknęłam.
-Nie
dla psa kiełbasa –powiedział i schował paczkę do kieszeni.
-Jeb
się na ten krzywy ryj.
-Czyżby
okres?
-Nie,
spierdalaj.
Kopnęłam
tego debila w nogę, jednak on niewzruszony szedł dalej.
-Jednak
okres.
-No
kurwa mówię, że nie mam okresu!
-A
mam zrobić badanie?
-W
twoich snach zboku.
Uderzyłam
chłopaka w głowę, a ten zakrztusił się dymem. Zaczęłam się śmiać, a Kas był wyraźnie
zły.
-Ja
ci dam smarkulo!
Buntownik zaczął mnie gonić, a ja
uciekać. Był coraz bliżej, a ja dalej się śmiejąc zapieprzałam ile sił na
swoich krótkich nóżkach. W pewnym momencie chciałam przebiec ulicę, jednak
nagle znikąd wyjechało auto. Oczywiście nie mogło wyjechać tak nagle, po prostu
go nie zauważyłam. Zorientowałam się dopiero słysząc klakson i czując mocny
uścisk na brzuchu. Szybko i mocno zostałam odciągnięta do tyłu. Poleciałam na
kogoś, a następnie usłyszałam przekleństwo. Odwróciłam się do tyłu i usiadłam
na betonie.
To Kastiel mnie uratował. Chłopak
leżał na chodniku ciężko oddychając.
-Pojebało
ciebie! Japierdolę Cas! Zdurniałaś! Przecież on mógł cię przejechać! –Zaczął,
krzyczeć czerwonowłosy.
-Przepraszam,
ja…
-Cicho
siedź. Po prostu kurwa siedź…
Gdyby nie on to naprawdę mogło się to źle
skończyć…
Buntownik
wstał i popatrzył na mnie groźnie.
-Wstawaj
mała, dosyć odpoczynku.
-Kastiel,
dziękuję.
-Nie
ważne.
Spojrzałam
na niego. Ruszył dalej, trzymając ręce w kieszeniach.
No tak, to przecież Kas, wielki
buntownik… Duże dziecko…
Kastiel
To
auto wiedziało, kiedy wyjechać. Teraz, gdy ją uratowałem, na bank będzie moja.
Najbliższa impreza skończy się na seksie z nią. Żadna mi się jeszcze nie oparła
i tak zostanie. A ją po prostu muszę zaliczyć. To jej małe ciałko jest takie
seksi. Normalnie mam ją ochotę pieprzyć nawet tu, na środku ulicy.
Popatrzyłem na Cassie, która szła
trochę z tyłu.
-Oj
już przestań. Nie chciałem tak na ciebie krzyczeć, chodź –powiedziałem.
Dziewczyna
spojrzała na mnie zaskoczona, jednak podeszła. Objąłem ją w tali i przytuliłem.
-Ej
luz, od przytulania nie zaciążysz –zaśmiałem się.
-Debil
–mruknęła.
-Ale
za to przystojny.
-Chciałbyś.
Gdzie mnie ciągniesz?
-Do
mnie.
Te
jej ciemne oczka wytrzeszczyły się.
Boi się mnie? Bardzo dobrze…
-Ej
luz, nie zgwałcę cię i nie zabiję. Idziemy po demona, w końcu musi wyjść na
spacer.
-Pies?
–Zapytała, przybierając normalny wyraz twarzy.
-Tak,
owczarek francuski.
Kąciki
jej ust lekko uniosły się do góry.
Jest taka słodka i niewinna. Ciekawe czy
w łóżku też, bo takie mogą zaskoczyć.
Cassandra
Czułam się głupio, że naraziłam,
Kastiela, w końcu jemu też mogło się coś stać. To, że mnie uratował bardzo mnie
cieszyło, ale i jednocześnie męczyło. Czułam się w pewien sposób zobowiązana.
Czerwonowłosy otworzył drzwi swojego
mieszkania, a ja weszłam zaraz za nim.
-Demon!
–Krzyknął chłopak i zabrał z wieszaka smycz i kaganiec.
Chwila moment, kaganiec?! Aż tak źle?!
Zza
ściany wybiegł wielki owczarek. Pies stanął naprzeciw mnie. Powoli przysunęłam
swoją rękę do jego nosa, on po dokładnym jej obwąchaniu, skoczył na mnie.
Jednak nie chciał mnie pożreć. Zwierzak zaczął mnie lizać i się ocierać o moje
ubrania. Zaśmiałam się i przyklękłam przed wilczurem. Zaczęłam go głaskać i
klepać. Spojrzałam na Kastiela, a on patrzył na mnie z szeroko otwartymi
oczami.
-Mam
coś na twarzy? –Zapytałam, nie przestając głaskać pupila.
-Nie,
ale…Demon nikogo nie lubi. Wszystkich atakuje, a ty przychodzisz i cię
głaszcze. Co z tobą nie tak?
Zaczęłam
się śmiać z niego.
-Mnie
wszystkie zwierzęta lubią –odpowiedziałam, wstając z ziemi.
-Diablica,
a nie kobieta.
Kopnęłam
chłopaka, a on sprzedał mi sójkę w bok. Następnie zapiął psa i wyszliśmy.
Na dworze było chłodno. Wiatr
szalał, gałęzie wyginały się na wszystkie strony. Do tego zaczęło się
ściemniać. Uliczne latarnie świeciły swoim żółtym światłem, oświetlając
przydzielone im odcinki. Ludzie jak zwykle gnali w pośpiechu. Chociaż tutaj nie
było widać tego, aż tak bardzo jak w większych miastach. Tam wszystko było
takie samo. Tutaj było trochę spokojniej, jednak dalej tłoczno. Wszyscy
pędzili, każdy w swoją stronę. Jedni do domu, inni dopiero do pracy. Starsze
panie dźwigały ciężkie siatki z zakupami, a mamy z dziećmi wracały z placów
zabaw. Małe pociechy nie były z tego zadowolone. Młodzi ludzie szli i się
śmiali. Auta jechały machinalnie. Wszystko było machinalne i takie samo
codziennie. I właśnie to mnie dobijało, że nasze życie jest wiecznie monotonne.
Wstawałam rano, szykowałam się, szłam do szkoły, wracałam, uczyłam się, szłam
spać i tak w kółko i kółko. Miałam dość tej monotonni, jednak nie umiałam jej
zapobiec. Najzwyczajniej w świecie nie wiedziałam, co robić.
Kastiel pomachał mi ręką przed oczami,
a ja jakby ożyłam.
-Stało
się coś? –Zapytałam.
-Jeśli
będziesz taka zamyślona to znowu wpadniesz pod auto –mruknął.
-Sorki.
Weszliśmy
na teren parku. Ludzi było mało. No i jak zwykle każdy gdzieś pędził. Razem z
chłopakiem usiadłam na jednej ławce, a wtedy Kas spuścił Demona ze smyczy.
-Czemu
jesteś taka markotna? –Zapytał buntownik, odpalając papierosa.
-A,
czemu ty jesteś taki ciekawski? Nie wiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do
piekła?
-Ja
już dawno w nim jestem skarbie. I nigdy z niego się nie wydostanę.
Zaśmiałam
się lekko. Dostrzegłam, że na ustach mojego towarzysza zagościł lekki uśmiech.
-To
powiesz mi, co jest przyczyną twojego smutku? –Dociekał dalej.
-Sama
nie wiem. Po prostu czasami mam tak, że siadam i zastanawiam się, co jest nie
tak z tym światem. Popadam w taką melancholię. To wszystko.
Kastiel
chwilę analizował moje słowa, a następnie pokiwał głową.
-Znam
na to radę. Nazywa się przyjaciele, a druga to wyjście z domu.
Spojrzałam
na niego i uśmiechnęłam się.
-Nie
wszystko jest takie łatwe –odparłam, wracając wzrokiem na drzewa.
-Jeśli
się utrudnia, no to tak. Od dziś nie będziesz siedzieć sama. Będę przychodził
codziennie i będziesz siedzieć ze mną i chłopakami.
-Niedoczekanie
twoje, nie wytrzymam z wami.
-Twój
problem. Nie pozwolę ci siedzieć i marnować życia. Jesteśmy młodzi i trzeba z
tego korzystać. Poczuć smak życia, nie możesz być wiecznie sama.
Posłałam
mu życzliwy uśmiech.
-A
teraz cię odprowadzę, bo Melissa mnie zabije.
-Właśnie!
Od kiedy ty jesteś z moją ciocią, an ty? Czyżbyś gustował też w starszych?
Wstaliśmy
z ławki, a buntownik zawołał Demona.
-Niekoniecznie.
Gustuje w młodych, czarnowłosych kuzynkach moich przyjaciół.
-Szkoda
tylko, że one nie gustują w tobie.
-Osz
ty!
Czerwonowłosy
zaczął mnie łaskotać, a ja śmiałam się jak opętana. Nie mogłam złapać oddechu. W
pewnym momencie potknęłam się o coś i ciągnąć za sobą chłopaka upadłam. Kas
przestał mnie łaskotać, a ja jęknęłam z bólu.
-Coś
ci się stało? –Zapytał dureń.
-Tak,
dupa mnie boli.
-No
to było w nocy ostro.
-Jak
cię kiedyś pierdolnę za te głupoty!
-Pierdol
mnie ile chcesz, tobie mogę się dać.
Lekko
się zarumieniłam, jednak zaraz uderzyłam chłopaka w ramię. Ruda małpa zwisała
nade mną, a ja nie miałam możliwości ucieczki.
-Idźmy
do domu, bo mi zimno –skłamałam.
Kastiel
pomógł mi wstać i razem ruszyliśmy do domu cioci.
Kolejna krępująca sytuacja… On działa na
mnie jak magnes… Ciekawe tylko, co jeszcze przyciąga oprócz mnie…
~~~~
I oto kolejny rozdział ^^
Trzymajcie kciuki, żeby było tak dalej <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz